Tematyka powieści Lisy Scottoline zawsze jest trudna,
dylematy poważne, a stawiane pytania, choć z pozoru banalne, wymagają zastanowienia.
W Ocal mnie autorka pyta – czy zdecydowałabyś o bezpieczeństwie twojego dziecka,
kosztem innego? Kiedy zadałam to pytanie mężowi powiedział, że życie i
bezpieczeństwo naszych dzieci jest priorytetem i poświęciłby każde inne bez
wahania. Męski punkt widzenia, który znajduje potwierdzenie w książce. Tam
również mąż bohaterki nie ma żadnych rozterek w tym temacie. Żadnych odcieni
szarości. Ale my kobiety myślimy inaczej. Rozważamy, co czują inne matki.
Zapewne w chwili próby działabym instynktownie, ale gdybym miała uczciwie
odpowiedzieć na to pytanie, nie wiedziałabym jak. I nie uważam, że brak
zdecydowania czyni ze mnie złą matkę.
No, ale do rzeczy, czyli o książce. Rose, matka nieśmiałej
Melly, pomaga w szkolnej stołówce, kiedy wybucha tam pożar. W jednej chwili musi
zdecydować kogo ratować – swoją córkę, zamkniętą w toalecie, czy kilkoro
dzieci, które pozostały jeszcze w zasięgu niebezpieczeństwa. Jej decyzja zaważy
na późniejszym życiu całej rodziny. Rose musi zmierzyć się z wykluczeniem
społecznym, z napadami agresji, z osądami. A do tego wszystkiego postanawia
rozwikłać zagadkę wybuchu w szkole…
Pytania stawiane w książce są przejmujące i trudne, ale już
sama historia zbudowana wokół tych pytań jest dla mnie niezrozumiała. Może to
kwestia mentalności, ale nie pojmuję amerykańskich standardów wdzięczności,
życzliwości i dobroci. Nie rozumiem hejtu, na który była narażona Rose po
wydarzeniach w szkole. Ale to już kwestia wrażliwości, jak sądzę. Nigdy nie
przyszłoby mnie bowiem do głowy nękać kogoś obcego z powodu wydarzeń, o których
nie mam pojęcia.
Podsumowując, troszkę za mało moim zdaniem analizy
psychologicznej głównych bohaterów, za dużo płytkiej sensacji.