Ostatnio przeczytane

Ostatnio przeczytane

środa, 31 maja 2017

Jak z obrazka - Jodi Picoult

Trzecia książka w dorobku Jodi, wydana w 1995 r., inna, niż te, które do tej pory czytałam.
Cassie Barrett zostaje odnaleziona na cmentarzu – nie wiadomo dlaczego tam się znalazła i co jej się stało. Wiadomo tylko, że ma dużą ranę na głowie i cierpi na amnezję. Wkrótce okazuje się, że Cassie jest żoną słynnego hollywoodzkiego aktora, a sama jest antropologiem i pracownikiem uniwersytetu. Z pozoru szczęśliwe życie u boku przystojnego i bardzo bogatego mężczyzny wkrótce pokazuje swoją ciemniejszą stronę, a Cassie wraz z odzyskiwaną pamięcią zdaje sobie sprawę z niebezpieczeństwa, które na nią czyha we własnym domu. Decyduje, że musi uciec i poszukać schronienia, a z pomocą przychodzi jej policjant indiańskiego pochodzenia - Will.
Ta książka jest tak bardzo inna od znanej mi Jodi, że miałam wrażenie, że napisała ją inna osoba. I po części mam rację, ponieważ jest to jedna z pierwszych książek pisarki, jeszcze nie ukształtowanej. Historia mocno się dłuży, a wątek gorącego uczucia, które wybuchło pomiędzy Cassie, a jej przyszłym mężem Aleksem jest powierzchowny i oderwany od realiów. Najciekawszy był wątek Willa i jego indiańskich korzeni, dziadków mieszkających w rezerwacie, ich historii i wierzeń. Niestety autorka wolała skupić się na karierze Aleksa i jego nastrojach oraz na usprawiedliwianiu dramatów czterech ścian za pomocą płomiennego uczucia.
Momentami książka ociera się o realizm magiczny, choć mam wrażenie, że jest to zabieg niezamierzony. Być może, gdyby książka podążyła w tym kierunku, efekt byłby lepszy.  

wtorek, 30 maja 2017

W słusznej sprawie - Diane Chamberlain

Kiedy w majestacie prawa można zrobić krzywdę drugiemu człowiekowi, to znaczy, że prawo jest złe. Mam na myśli tu nie tyle działania policji, wojska czy innych służb dbających o bezpieczeństwo obywateli, którzy z uwagi na swoje obowiązki, nierzadko są zmuszeni do użycia siły. Przede wszystkim myślę o opiece społecznej, która ma dbać o tych najbardziej narażonych, o tych bezbronnych, a zajmuje się np. odbieraniem dzieci rodzicom, dlatego, że są biedni i umieszczaniem ich w rodzinach zastępczych. Podobno z uwagi na dobro dzieci. A co gorsza, jeśli w imię dobra społeczeństwa prawo pozwala na przymusową, a nawet dokonywaną bez wiedzy pacjenta, sterylizację.
Taki właśnie problem pojawia się w tej książce – historia, która mnie poruszyła, po której przeczytaniu długo nie mogłam poukładać sobie w głowie, jak to jest możliwe. I to jeszcze tak niedawno, bo w latach 60. ubiegłego wieku.
Jane jest młodą opiekunką społeczną, która wbrew woli swojego męża lekarza, podejmuje pracę w ośrodku społecznym i opiekuje się najbiedniejszymi, białymi i kolorowymi. Ivy natomiast to nastoletnia dziewczyna, chora na łagodną epilepsję, opiekująca się rodziną – opóźnioną siostrą, jej kilkuletnim synem, a także wspierająca schorowaną babkę. Zgodnie z obowiązującymi w Karolinie Północnej przepisami, Jane ma doprowadzić do sterylizacji Ivy, ponieważ dziewczynka ma niski poziom IQ, choruje na epilepsję, pochodzi z biednej rodziny, która żyje z zasiłku społecznego i weszła w wiek rozrodczy, a państwo nie chce mieć na utrzymaniu więcej dzieci. Jane musi dokonać wyboru pomiędzy tym, co zgodne z prawem i „słuszne dla społeczeństwa”, a tym, co uczciwe wobec Ivy.
Niezwykła historia, wielowątkowa, choć obracająca się wokół krzywdzącego prawa panującego jeszcze niedawno w USA, ale również w Szwecji i innych krajach. Diane napisała poruszającą opowieść o tych, którzy powinni być przez państwo chronieni i wspierani, a zostali brutalnie okaleczeni, bez ich zgody i wiedzy, w imię źle pojętego interesu publicznego, kiedy ci lepiej sytuowani, lepiej urodzeni, roszczą sobie prawo do decydowania o losie innych. Ta książka dotknęła mojego serca.

piątek, 19 maja 2017

Powtóka - Marc Levy

Pewnie każdy z nas czasem marzy, by oszukać przeznaczenie lub cofnąć czas, aby móc zrobić coś zupełnie inaczej. Andrew Stillman dostał taką szansę i w chwili, gdy umierał, cofnął się o 2 miesiące. Dzięki temu mógł spróbować uniknąć popełnionych błędów, a co ważniejsze odkryć, kto go zabił. Jak się okazuje lista osób, które mogłyby życzyć mu śmierci okazuje się zaskakująco długa.
Andrew jest dziennikarzem New York Timesa i tropi najtrudniejsze sprawy dotyczące np. masowego uprowadzania chińskich dzieci i oddawania ich do płatnej adopcji zagranicznej. Ostatnim tematem, którym zajmuje się Andrew jest junta wojskowa w Argentynie (1976-81) i działania Matek z placu Majowego, służące odnalezieniu 500 dzieci odebranych rodzicom i oddanym do adopcji rodzinom oficerów.
Dziennikarz nie ma pojęcia, czy jego śmierć ma związek z tematami, którymi się zajmuje, z zawiścią o sukcesy zawodowe czy z urażoną dumą zdradzonej żony. A może przypadkowo padł ofiarą seryjnego mordercy z parku.
To jest taka książka, jaką mógłby napisać  Guillaume Musso. Dla niektórych będzie to wystarczająca rekomendacja, a innych nie zachęci. Trochę romansu, trochę zagadki kryminalnej, odrobina humoru (dialogi między Andrew a jego przyjacielem Simonem rewelacyjne). Czytało się przyjemnie i z zaciekawieniem, choć wątek dotyczący mordercy nieco przesadzony. Zbyt wiele osób wciągnięto na listę podejrzanych, każdego wyposażając z motyw i podobne narzędzie, co spowodowało, że czułam, że to jest mocno naciągane i autor próbuje odwrócić moją uwagę od innych postaci.
Poza tym, o ile kompletnie nie przeszkadza mi, że ktoś cofa się w czasie, o tyle powracające sny, jakieś majaki na granicy jawy, koszmary nękające bohatera, już mnie denerwują. Potrafię wejść w konwencję podróży w czasie czy równoległej rzeczywistości, ale nie lubię czytać, o czym ktoś śnił. W tej historii sny i koszmary odgrywają wprawdzie bardzo istotną rolę, ale o tym przekonałam się dopiero na końcu historii.

środa, 17 maja 2017

Historia pszczół - Maja Lunde

Żyjemy w okropnych czasach. Naprawdę okropnych. Pieniądz rządzi naszym światem i dla tych kilku szeleszczących papierków ludzie są w stanie mordować, torturować, niszczyć. Po trupach do celu. Jednak nie zdajemy sobie sprawy, że ten trup to również my sami. Ludziom wydaje się, że są wszechmocni – mądrzy, przedsiębiorczy, a wspomagani technologią, nie potrzebują niczyjej pomocy, mogą panować nad światem. Potrafimy rozpędzać chmury, wywoływać deszcz, krzyżować gatunki. Och, jacy my ludzie jesteśmy wspaniali. A przecież to nic nadzwyczajnego – natura radzi z tym sobie od zawsze. Ale człowiekowi jest ciągle mało, mało, mało. W tej pogoni za pieniądzem i dobrobytem, niszczymy Ziemię, która nas żywi, podcinamy gałąź, na której siedzimy. Nasze działania mają niebagatelny wpływ na przyrodę – zanieczyszczamy wodę i powietrze, wycinamy drzewa, które produkują dla nas tlen, nie dbamy o bioróżnorodność, bo wydaje nam się, że jesteśmy w stanie sami wyprodukować to, czego nam potrzeba. Nasza Ziemia chyli się ku upadkowi, a przecież kiedy to się stanie, umrze i ten biedny i ten bogaty.
Brzmi to strasznie pesymistycznie, ale taka jest wizja świata, którą sami tworzymy. Albert Einstein powiedział, że gdy zginie ostatnia pszczoła, ludzkości pozostaną tylko cztery lata życia”. Bez pszczół nie ma roślin, bez roślin nie ma zwierząt, nie ma ludzi.
Maja Lunde na tej teorii zbudowała przepiękną, bardzo spokojną, a jednocześnie mocną w przekazie powieść. Trzy historie, trzy miejsca, odległy czas. I klamra, która je spina – pszczoły.
Anglia, rok 1857 – William marzył o karierze naukowca. Chciał zasłynąć wielkimi odkryciami, być doceniony w świecie nauki. Proza życia sprawiła jednak, że popadł w depresję. Ostatnią nadzieją na sławę dla niego i jego rodziny jest budowa nowoczesnego ula. W badaniach i budowie wspiera go córka, chociaż on sam nieustannie zabiega o względy syna.
USA, rok 2007 – George hoduje pszczoły. Jest jednym z ostatnich, który buduje tradycyjne ule i dba o pszczoły ze szczególną starannością. Jednak to nie uchroni jego farmy przed tajemniczą chorobą, która uśmierca setki tysięcy pszczół na całym świecie.
Chiny, rok 2098 – Tao pracuje w sadzie, jest jedną z wielu pracownic, które ręcznie zapylają drzewka owocowe. Jest również mamą małego chłopca, dla którego wyśniła lepszy byt, lepszą pracę. Chciałaby, aby zamiast zajmować się zapylaniem, został zarządcą. Syn Tao zapada jednak na niespotykaną chorobę i zostaje odebrany rodzicom. Kobieta postanawia wyruszyć na poszukiwanie swojego dziecka do odległego Pekinu.
Świetnie napisana historia. Niezwykle dobitnie pokazuje, że czy nam się to podoba, czy nie, jesteśmy częścią tego środowiskowego łańcucha i wbrew temu, co się niektórym wydaje, nie jesteśmy małymi bogami. Nie możemy żyć bez natury, bez roślin i zwierząt. Czas, żebyśmy zaczęli o nie dbać. Globalnie. W innym przypadku nie trzeba będzie czekać na biblijny koniec świata – sami się wyniszczymy.