Ostatnio przeczytane

Ostatnio przeczytane

sobota, 30 kwietnia 2016

Muzyka ciszy - Andrea Bocelli

Czytając, zastanawiałam się, czy każdy kto jest znany, popularny musi koniecznie napisać książkę? Co jest impulsem do takiej decyzji – pieniądze, chęć pozostawiania po sobie werbalnego śladu, czy przekonanie, że się potrafi pisać? A nie każdy potrafi. Takim przykładem jest Andrea Bocelli, który w postaci Amosa Bardiego opisał siebie w okresie dzieciństwa, młodości, aż do chwili, kiedy stał się sławny.
Problem nie leży ani w braku obiektywizmu, ani w tym, że autor nie potrafi patrzeć na siebie z dystansu. Problem w tym, że ta autobiografia jest składanką z luźnych myśli, zbyt szczegółowych opisów, detali. Biorąc do ręki tę książkę i mając świadomość, że pisał ją sam Bocelli, miałam nadzieję na piękną podróż we wspomnienia niewidzącego chłopca, który w muzyce odnalazł drogę do swojego szczęścia. A po przeczytaniu książki, nie mam pojęcia, czy młody Andrea chciał związać swoją przyszłość z muzyką, czy nie. Bo choć rodzice szybko odkryli jego genialny słuch muzyczny, a on są uwielbiał operę, autor utrzymuje, że robił wszystko, żeby nie związać swojej przyszłości ze śpiewem. A jednak, w którymś momencie wziął udział w konkursie piosenki i wyjechał na festiwal do San Remo. Wtedy niespodziewanie dla mnie okazało się, że zarówno on, jak i jego ojciec, marzyli o karierze muzyka.
Chciałabym pominąć tutaj prosty język, zwracanie się do czytelnika i brak spójności opowieści, jednak tak bardzo mi to przeszkadzało, że muszę o tym wspomnieć.
To mogła być świetna książka, bo życie takiego utalentowanego dziecka pochodzącego z prostej rodziny musiało być ciekawe. Jednak lepiej by było, gdyby Bocelli powierzył napisanie swojej biografii komuś, kto zwyczajnie potrafi słuchać i pisać.

środa, 20 kwietnia 2016

Co zrobisz, gdy umrę? - Nicci French

To miał być thriller psychologiczny. No cóż, psychologiczna warstwa mocno zaakcentowana, ale wątek kryminalny żaden.
Mąż Ellie ginie w wypadku, a razem z nim w spalonym samochodzie znajduje się ciało kobiety. Policja zamyka sprawę, kwalifikując ją jako wypadek komunikacyjny, a wszyscy znajomi uznają, że Greg miał romans. Ellie nie wierzy w zdradę męża i próbuje dowiedzieć się, kim była Milena i co ją łączyło z Gregiem.
Przeżywanie żałoby, niemożność pogodzenia się ze śmiercią ukochanej osoby, ufność we własne małżeństwo – to wszystko zostało bardzo zgrabnie ubrane w słowa. Uwierzyłam Ellie, kiedy nie płakała po śmierci męża, bo nie dopuszczała do siebie wiadomości o tym, że jego już nie ma. Uwierzyłam, kiedy chciała walczyć o dobrą pamięć o nim. Natomiast zagadka, która była do rozwiązania zupełnie mnie nie zainteresowała. Ani to kim była Milena, ani to, co ją łączyło z Gregiem, ani to w jaki sposób Ellie dotrze do prawdy. I zupełnie mnie nie zainteresowało, jaka ta prawda jest.
Nie wiem w jaki sposób autorski duet (Nicci Gerard i Sean French) komunikuje swoje pomysły, w jaki sposób znajdują porozumienie w kwestii poprowadzenia wątłej nici śledztwa przez labirynt niedopowiedzeń. W każdym razie miałam wrażenie, że to wszystko rozmyło się w przeżywaniu i rozmyślaniach bohaterki. Zachwiały się proporcje pomiędzy tym, co nadaje powieści tempo, a tym co każe się czytelnikowi zatrzymać. Brakuje tu spójności i kontynuacji wątków, rozwinięcia myśli.

środa, 13 kwietnia 2016

Klub porcelanowej filiżanki - Vanessa Greene

To nie jest proste zadanie znaleźć książkę przyjemną i nieskomplikowaną, ale jednocześnie wartą przeczytania. Taką, która dawałaby poczucie dobrze spędzonego czasu.
Wiedziałam, że Klub porcelanowej filiżanki to nie będzie literatura górnych lotów. Spodziewałam się kilku przyjaciółek, które spotykając się z przy cotygodniowej herbacie, omawiają swoje życie – plotkują, martwią się i wpierają. W ogólnym zarysie nie pomyliłam się. Problem jednak jest gdzieś indziej.
Szkoda czasu na książkę, która jest płytka w warstwie literackiej, a to tego pełna błędów językowych. Papierowe postaci, dziwne problemy, żadnego zaskoczenia, uśmiechu czy wzruszeń, prostackie słownictwo.
Trzy dziewczyny spotykają się na targu staroci zainteresowane tym samym zestawem porcelanowych filiżanek. Postanawiają wspólnie dokonać zakupu i tak zaczyna się ich przyjaźń. Jedna przygotowuje się do ślubu, druga jest po rozwodzie, a trzecia jest mężatką i matką dwóch dziewczynek. Pojawiają się wątpliwości przedślubne, kłopoty z dziećmi, powrót męża marnotrawnego, powrót matki marnotrawnej, niepełnosprawny brat, roztrzepana koleżanka, epizod ekologiczny i nowa miłość zgodnie z zasadą kto się czubi, ten się lubi.
Generalnie pomieszanie z poplątaniem i żadnego głównego wątku. Nic nie trzyma się kupy, nie wynika z niczego i donikąd nie prowadzi. A do tego wszystkiego koszmarne błędy językowe, aż mi się oczy przewracały i zęby zgrzytały.
A żeby być sprawiedliwą, to dodam tylko, że okładka ładna, choć oczywiście nie osłodzi to mojej oceny.

środa, 6 kwietnia 2016

Barwa ciszy - Rosamund Lupton

Czy wyobrażasz sobie napisać 300 stron o tym, jak przejmujący jest mróz Alaski? 300 stron o zimnie wnikającym do kości, o lodzie i bezkresnej tundrze, o krajobrazie bez kolorów. Napisać to w taki sposób, aby czuć było chłód pod skórą i aby w  głowie słyszeć tylko ciszę.
Barwa ciszy nie jest typowym thrillerem o zagadkowej fabule. Tutaj kwestia sensacyjna jest raczej poboczna i łatwa do przewidzenia. Niewiele postaci i jeden wątek nie pozostawiają wątpliwości co do rozwiązania zagadki. Siłą tej książki coś innego.
Yasmin i jej córka Ruby (tak, tak, to jest łącznik między tą książką i poprzednią :-)) przybywają na Alaskę by spotkać się z Mattem. Mąż Yasmin jest dokumentalistą i fotografuje przyrodę. Na miejscu dowiadują się, ze wioska, w której mieszkał spłonęła i że nikt nie przeżył. Yasmin nie wierzy w śmierć męża i wyrusza na poszukiwania. We dwie przemierzają pokrytą śniegiem Alaskę, mierząc się z chłodem, strachem, niekończącą się ciemnością i ciszą – Yasmin odkrywa, że cisza odbiera świadomość istnienia, poznaje świat, w którym jej córka jest od urodzenia.
Historia dzieje się niespiesznie, ale słowa, które opisują przyrodę i klimat Alaski wchodzą pod skórę jak igiełki mrozu. W bezkresnej, pokrytej lodem tundrze można się poczuć jedyną osobą na ziemi, pyłem w przestrzeni. Trochę tak, jak mogłaby czuć się Ziemia w bezmiarze kosmosu. Mocne nawiązania do ekologii, do ekspansji jaką człowiek przeprowadza na planecie. Wśród wielu wątków proekologicznych zapadł mi w pamięć jeden szczególnie dobitny – wojny nigdy się nie skończą. Teraz ludzie zabijają się o tereny bogate w ropę, zabijają się nawzajem z chęci posiadania, bogacenia się, utrzymania lub zdobycia władzy. W przyszłości będą się toczyły wojny o dostęp do pitnej wody. To smutne, wręcz przerażające. I chyba nieuniknione.
Rosamund zaskoczyła mnie tą książką. Jestem poruszona siłą jej słów.