Ostatnio przeczytane

Ostatnio przeczytane

piątek, 31 lipca 2015

After Płomień pod moją skórą - Anna Todd

To był eksperyment. Świetna okładka, dobry tytuł - pomyślałam: biorę w ciemno! Ostatnio tak właśnie kupuję książki - nie czytam opinii, recenzji, nie sprawdzam o czym jest. I czasem niestety się zdarza, że trafiam na tak śmierdzący kwiatek, że czuję, że marnuję swój czas. Ale jak już kiedyś napisałam w odpowiedzi na komentarz jednej z autorek, na tyle szanuję książki, że jak mam, to przeczytam. Uważam bowiem, że krytyka przeczytanej książki jest dla mądrego autora mniej dotkliwa, niż odrzucenie jego książki po kilku, kilkudziesięciu stronach.
Próbowałam w głowie sklasyfikować jakoś tę historię i pomyślałam o dwóch kategoriach - instruktarz erotyczny dla młodzieży albo pornos w odcinkach. 
Rzecz dzieje się w kampusie uniwersyteckim, zaraz po rozpoczęciu roku akademickiego. Młoda, ułożona i bardzo grzeczna Tessa zamieszkuje w akademiku z nową koleżanką, przez którą poznaje Hardina, który już tak grzeczny nie jest. Autorka zrobiła wszystko co mogła, żeby jak najszybciej tych dwoje weszło w relację erotyczną i w każdym króciutkim rozdziale tej książki pojawiają się kłótnia, pogodzenie i seks (w różnej postaci). Stąd skojarzenie z pornosem w odcinkach. Wniosek jest prosty, choć nieprawdziwy (mówię to do młodzieży), że seks jest dobry na wszystko i rozwiązuje wszelkie problemy. Do tego pojawiają się spłaszczone i banalne wątki poboczne - toksyczna matka Tessy i nawrócony ze złej drogi ojciec Hardina, którego burzliwa przeszłość nie pozwala mu nawiązać z ojcem dobrej relacji. I to by było na tyle. Przepraszam, że opowiedziałam całą historię, ale tam naprawdę nic więcej nie ma.
Kiedy czytałam After nie mogłam pozbyć się uczucia zażenowania. Ja, która szerokim łukiem omijałam Pięćdziesiąt twarzy Greya, dałam się nabrać na wersję tej książki dla nastolatków. Idę się wychłostać.

czwartek, 30 lipca 2015

Rzeczy, które czynimy z miłości - Kristin Hannah

Tytuł tej książki mówi wszystko - do czego jesteśmy zdolni w imię miłości? Ile jesteśmy w stanie poświęcić dla drugiej osoby? 
Angela DeSaria Malone ma wszystko - kochającego męża, dobrą pracę, pieniądze. Wszystko jej się udaje. Wszystko, oprócz wyczekiwanego macierzyństwa. 
Angie postanawia wrócić do swojej kochającej, hałaśliwej rodziny, by przy niej leczyć rany i nauczyć się żyć od nowa.
To jedna z takich książek, w których autor gra na emocjach, jak na strunach - raz delikatnie i lekko, innym razem mocno. Nie chodzi o to, żeby bezustannie zalewać się łzami, tylko o to, żeby w drobnych gestach, kolejnych epizodach odnaleźć sens tytułowych słów - jakie rzeczy czynimy z miłości? Z miłości można rozstać się z ukochanym, żeby oddać mu przestrzeń i wolność albo oddać dziecko do adopcji, wiedząc, że inni zapewnią mu lepszy byt. Można pozwolić córce czy synowi popełniać błędy, aby wyniósł z tego jak najlepszą lekcję. Można przełykać w ciszy łzy, aby nie nie obarczać bliskich swoją rozpaczą. Można pomagać siostrze lub bratu nie oczekując podziękowań. Małe sprawy, ale kiedy uświadomimy sobie, że mają miejsce dlatego, że ktoś nas kocha, nagle stają się wielkie i ważne.
Jestem zachwycona tą historią, wszystkimi jej wątkami, mądrością obserwacji i budowania relacji. Pochłonęła mnie bez reszty.

sobota, 18 lipca 2015

Moja bliskość największa - Janusz L. Wiśniewski

Opowiadania, felietony czy inne krótkie formy są tym w literaturze, czym szkice w malarstwie. Chociaż autor przekazał wszystko co miał do przekazania, odbiorcy może się wydawać, że to dzieło niedokończone. Kilka kresek, dłuższych i krótszych pociągnięć węglem na białej kartce. Kilkadziesiąt słów, urwane myśli, dwie, trzy zadrukowane strony...
To książka na chwilę, godzinę, nie dłużej. Krótka i ulotna. Nie znaczy, że nie ma o czym myśleć. 15 życiorysów naszkicowanych na papierze, podglądanych przez dziurkę od klucza. Ale oprócz obrazów można dostrzec uczucia, pragnienia i obawy. Dzięki temu właśnie, że nie są zatopione w tle, że reszta jest przezroczysta.
Wiele już razy podkreślałam, że nie lubię opowiadań. Czemu więc znowu po nie sięgam? Bo chcę się przekonać, czy nic się nie zmieniło. I mam wrażenie, że jednak coś we mnie drgnęło, że zaczęłam dostrzegać ich wartość.
Poza tym ta konkretna książka będzie mi przypominać o bardzo serdecznym spotkaniu z autorem w czasie WTK 2015. Mam nadzieję nie ostatnim.

piątek, 17 lipca 2015

Słodki świat Julii - Sarah Addisn Allen

Czy zapach ciasta może mieć moc odnawiania zerwanych więzi? Może, jeśli ma się w sobie odrobinę magii.
Julia piecze ciasta, co czwartek. Prowadzi restaurację swojego ojca, gdzie te ciasta sprzedaje, nie ma więc w tym nic nadzwyczajnego. No, może poza tym, że ta dziewczyna z różowym pasemkiem we włosach ma w tym swój ukryty cel...
Julia wraca do rodzinnego miasta, żeby spłacić długi ojca i rozliczyć się z przeszłością, z miejscem i ludźmi, którzy ją zgnębili. Przy okazji musi stawić czoło swoim wspomnieniom i uczuciom. Jednocześnie Julia postanawia zaopiekować się nastoletnią Emily, która po śmierci matki zamieszkała z dziadkiem w Mullaby. Dziadkiem, którego nie znała, ponieważ matka nigdy nie wspominała o swoich rodzicach i miejscu, w którym się wychowała. A miasteczko jest dość niezwykłe, a ludzie cokolwiek dziwni.
Bardzo przyjemna opowieść - ciekawa i ciepła. Może bez jakiejś wielkiej tajemnicy i bez fajerwerków, ale z czułością i z lekkim piórem. Słowa gładko uciekają, trochę jakby rozpływały się w głowie, jak ciasta Julii rozpływają się na języku. Kuszą, przyzywają, pachną. I dają nadzieję, że jeszcze wszystko może się zmienić na lepsze.

sobota, 11 lipca 2015

Krucha jak lód - Jodi Picoult

Jedna z moich licealnych koleżanek, zabierając się za jakąkolwiek książkę, zawsze zaczynała od ostatniego zdania. Ja nie zaglądam na ostatnie strony, ani środkowe. I nie czytam okładek. I tak się złożyło, że po przeczytaniu tego nieszczęsnego "rozlewiska", po którym narzekałam na beznadziejne przepisy w tekście, sięgnęłam po książkę, w której ten zabieg też jest stosowany. Ale z jaką inną mocą, z jaką wartością...
Charlotte jest mistrzem cukiernikiem, oddana swojej pracy, pasji, genialna w swoim fachu. Jednak kiedy rodzi córeczkę chorą na OI osteogenesis imperfecta, czyli wrodzoną łamliwość kości, musi zrezygnować z pracy i w pełni poświęca się opiece nad Willow. Zmagając się z trudnościami finansowymi i cierpieniem córki, Charlotte próbuje zapewnić jej dobrą przyszłość. Środkiem do tego celu jest odszkodowanie za błąd w sztuce lekarskiej - opiekujący się nią lekarz nie poinformował jej wystarczająco wcześnie, że dziecko jest chore. Problem polega na tym, że tym lekarzem jest przyjaciółka Charlotte.
Miliony uczuć, wątpliwości, emocji, reakcji. Rewelacyjne zarysowane charaktery, perfekcyjnie opisani bohaterowie, ich obawy, słabości, uczucia. Cudownie splątana nić ludzkich powiązań, wspomnień i decyzji. A w to wszystko wplecione przepisy na ciasta, ciasteczka i desery. A każdy z nich z głębokim uzasadnieniem, każdy umiejscowiony tak, że wnosi wartość do samej historii małej Willow i jej rodziny.
Przez 600 stron byłam twarda. Nie uroniłam ani jednej łzy, chociaż było blisko. Ale na końcu nie dałam rady, pękłam - jak kość Willow - roztrzaskałam się na kawałki. Te uczucia, które gromadziły się we mnie, w końcu wzięły górę, bo nawet ostatni książkowy przepis miał taki ładunek emocjonalny, że nic już nie mogło mnie powstrzymać przed wylaniem potoku łez.
Jodi nie zawiodła.

środa, 8 lipca 2015

Powroty nad rozlewiskiem - Małgorzata Kalicińska

Zastanawiam się ile lat ta książka stała na mojej półce. Dużo, jakieś 6 lat. Po przeczytaniu Domu nad rozlewiskiem nie wiedziałam jak zabrać się do dwóch kolejnych książek. I była to słuszna obawa. 
Bohaterką Powrotów jest Baśka, która opowiada historię domu i swojej rodziny. Snuje wspomnienia, spogląda krytycznie na swoją przeszłość, szuka swojej drogi życiowej. I nawet nie byłoby to tak nudne, gdyby nie było pisane na siłę. Nie wiem, co podkusiło autorkę (poza pieniędzmi) do napisania tej książki, ale brak pomysłu wylewa się z każdej strony. Wciąż i wciąż pojawiają się te same wątki, te same sądy, przypominane są wcześniejsze wydarzenia, o których czytelnik nie mógł przecież zapomnieć. A żeby tego było mało, to od czasu do czasu, tak nie z gruszki ni z pietruszki pojawiają się w tekście przepisy mamy Barbary, niejakiej Bronisławy. I obrazki. Wszystko po to, żeby dobrnąć to tych niespełna 300 stron. A na końcu powtórzone te wszystkie przepisy. 
Nawet nie będę zagłębiać się w treść tej książki, ponieważ wynudziłam się przeokropnie i nie polecę nikomu żadnego rozlewiska. Wiem, że czeka mnie jeszcze spotkanie z Miłością nad rozlewiskiem, ale pewnie poczekam kolejne 6 lat. Wprawdzie mąż próbuje wymusić na mnie obietnicę, że do końca tego roku przeczytam ostatnią część tej "pasjonującej" historii, ale nie wiem, czy zdołam się do tego zmusić, mając do wyboru wiele innych, znacznie ciekawszych, jak sądzę, lektur.