Ostatni temat ciężki, więc dla równowagi sięgnęłam po literaturę prostą.
Jakiś czas temu mąż kupował mi książki Moniki Szwaji. Pierwsze dwie, które przeczytałam (Dom na klifie i Stateczna o postrzelona) podobały mi się bardzo. Zachęcony pozytywnym odbiorem, kupował więcej i więcej. Aż w pewnym momencie powiedziałam "dość!". I ostała mi się jedna nieprzeczytana Szwaja - Gosposia prawie do wszystkiego. Szczerze mówiąc zapomniałam już, jak autorka pisze, nie pamiętałam niczego poza tym, że zwykle w jej książkach pojawia się Szczecin.
Początek był obiecujący - młoda mężatka Marysia, traktowana jest przez męża jak darmowa gosposia, kucharka, sprzątaczka i kochanka. Wg niego miała nie mieć ambicji, pracy, przyjaciół, życia poza domem. I ona godziła się na to, do momentu, kiedy mąż zechciał nią walnąć o podłogę. Odeszła, ukryła się, zaczęła wszystko od początku. Niby banał, ale zapowiadało się ciekawie.
No i nagle po miłym początku przypomniała mi się Szwaja w całej okazałości - Szczecin, ciągle te same postaci, cudowne zbiegi okoliczności i absolutny brak problemów finansowych. Kiedy ktoś ma taki problem, albo pomysł na życie, który wymaga sporej gotówki, ZAWSZE, ale to zawsze znajdzie się ktoś, kto wygra w totolotka, jakiś bogaty emeryt [sic], biznesmen który wyraża swoją wdzięczność, wręczając kopertę z 10 tys. zł. Po 50 stronie miałam ochotę odłożyć książkę. I zastanawiam się, co kieruje autorką, że nie chce wyjść poza swoje szczecińskie ramy. Patriotyzm lokalny? W porządku, doceniam. Ale ile jeszcze można? No i w ilu jeszcze książkach będą pojawiać się ci sami bohaterowie? Nie wierzę, że Szwaja nie ma dość wyobraźni, żeby wymyślić nowe postaci. A tak to trochę wygląda. Nie zamierzam sprawdzać, czy w kolejnych jej książkach to się zmieniło.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz