Jak uporać się z największą tragedią, jak może spotkać rodzica - ze śmiercią własnego dziecka? Jak nauczyć się żyć, kiedy nie ma już dla kogo? Jak się po tym pozbierać?
O tym jest ta książka. Michel Rostain był ojcem, ale jego jedyny syn zmarł na zapalenie opon mózgowych. Bohater jego powieści przeżywa dokładnie ten sam dramat. Nie chce rozstawać się ze swoją rozpaczą, nie chce przestać odczuwać bólu i tęsknoty za synem. Użala się nad sobą i dobrze mu z tym. Ale w końcu trzeba się pozbierać. Jakoś.
I w tym pozbieraniu się pomaga mu zmarły syn, obserwując, przemawiając do ojca, zadając mnóstwo retorycznych pytań...
Jeśli mam być szczera, to miałam mieszane uczucia. Momentami podobało mi się bardzo - humor, zmysł obserwacji, uczucia, a chwilami wszystko denerwowało - począwszy od narracji, poprzez fabułę, brak chronologii, tysiące stawianych pytań, aż do przedziwnych punktów zwrotnych. Dużo w tej książce bólu i łez, ale mimo to moje oczy pozostały suche, a myśli dalekie od treści. Mam wrażenie, że Rostain napisał tę książkę bardziej dla siebie niż dla kogokolwiek innego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz