Ja się grzecznie pytam, czemu do tej pory nikt nie włożył mi w ręce żadnej książki Jodi Picoult? Czemu żadna jej okładka nie zatrzymała mojego wzroku? Oczywiście słyszałam to nazwisko, słyszałam pozytywne opinie, słyszałam o wyczekiwanych kolejnych tytułach. Ale czasem trzeba mi po prostu dać książkę do ręki, pokazać palcem i powiedzieć: przeczytaj! I dopiero otwierają mi się oczy. I dopiero wtedy składam ze strzępów informacji obraz pisarki doskonałej. Wiem, że po lekturze jednej powieści nie mam prawa do wypowiadania takich sądów, ale tą jedną książką Jodi skradła moje serce, poruszyła lawinę myśli i uczuć, wyciągnęła na wierzch mnóstwo wspomnień i obaw. Trzeba wiedzieć, czego się bać, żeby móc reagować.
Zwykłe liceum w USA, nastolatki jakich pełno, spokojna okolica. Jak każda społeczność, oni także mają swoją hierarchię, tych ważniejszych uczniów i tych mniej ważnych. Mają w swojej strukturze też takich, którzy są na samym końcu łańcucha pokarmowego szkoły. Tam właśnie jest miejsce Petera Houghtona. Chłopca wyjątkowo wrażliwego i szczerego. On nie chce się niczym wyróżniać, nie chce być w elitach szkoły. Chce mieć jednego przyjaciela, kogoś, komu może zaufać… Peter nie ma tak naprawdę nikogo.
Co się stanie w umyśle tego dziecka, do czego może być zdolny nastolatek, który
jest przez lata nękany, poniewierany, szykanowany?
W tej książce nie jest istotna zagadka, nie jest ważny
rezultat. Najważniejszy jest człowiek, jego portret psychologiczny, jego myśli,
strach, jego motywy. To jest powieść o mordercy, o nastolatkach, o matkach,
ojcach, społeczności. I znowu stawiane jest pytanie o granice rodzicielskiej
miłości...
Ogrom celnych pytań, lawina mądrych odpowiedzi, wiele
cennych obserwacji. A na końcu podziękowań, już poza konkursem, jedno zdanie,
skierowane do dzieciaków gnębionych przez rówieśników. Przejmujące, dobitne,
dobre.
Jodi Picoult szturmem wdarła się na listę moich ulubionych
autorów.