Chris i Emily mieszkają po sąsiedzku i od urodzenia są
nierozłączni. Ich rodzice przyjaźnią się, a tych dwoje wydają się być sobie
pisani. Wychowują się razem, bawią i kłócą, dorastają. Nikogo nie dziwi, że w
końcu stają się parą. Jednak pewnego dnia Emily umiera od strzału w głowę, a
głównym podejrzanym zostaje Chris. Proces ma wyjaśnić, jak było naprawdę.
Dużo skrajnych uczuć i tajemnic bohaterów. Nie spodobały mi
się jednak reakcje rodziców Chrisa i Emily na tę trudną sytuację, w jakiej się
znaleźli. Nie podobało mi się, że były tak kategoryczne, że żadne z tej czwórki
dorosłych ludzi nie próbowało zrozumieć drugiego, choćby swojego współmałżonka.
Każdy z nich prezentował inne podejście – od oskarżeń, poprzez ucieczkę i
wycofanie, przez obwinianie siebie i innych, po bezwarunkową wiarę w niewinność
Chrisa.
Zabrakło mi też epilogu – takiego wstrząsu, który u Jodi
jest dość częsty. Może to celowe – oczekujesz trzęsienia ziemi, czegoś co
przewróci do góry nogami twoją moralność, twoją ocenę sytuacji. Ale tym razem
będzie inaczej. Jest tak, jak jest, niezależnie od tego, czy przebieg zdarzeń i
skala emocji, która została przestawiona, wydają ci się wystarczające i
wiarygodne.
Nie uwierzyłam Emily. Jej dwie twarze – dobrej, ułożonej
dziewczyny, przyjaciółki, córki i nastolatki zmagającej się z myślami
samobójczymi – są dla mnie mało przekonujące.