Książki Chmielewskiej nigdy nie były przedmiotem mojego
zainteresowania. Nie dlatego, że nie cenię jej kunsztu i wkładu w polską literaturę.
Po prostu zawsze szłam swoimi czytelniczymi ścieżkami, a z Chmielewską nie było
mi po drodze.
Swego czasu nabyłam jednak powieść satyryczną zatytułowaną
Lesio. Kupiłam ją z myślą o moich dzieciach, aby mogły poznać tę wybitną,
szeroko chwaloną autorkę.
Chcąc sprawdzić, czy mogę z czystym sumieniem polecić tę
książkę moim latoroślom i mając nadzieję porządnie pośmiać się przy lekturze, sięgnęłam
po historię wyjątkowo pechowego architekta.
Bohaterem jest bardzo zdolny, acz leniwy architekt,
naiwny i lekkomyślny, targany silnymi emocjami i podejmujący irracjonalne
decyzje pod ich wpływem. Pierwsza część mówi o tym, jak Lesio planuje
morderstwo, druga, jak wraz z współpracownikami zamierza przeprowadzić napad na
pociąg, a trzecia opowiada o niezwykle trudnym projekcie realizowanym wraz z nowo przyjętym pracownikiem pochodzącym z Danii.
Absurdalny humor, nieprawdopodobne sytuacje, naiwne
rozwiązania. Niestety ani mnie to nie rozśmieszyło (dla sprawiedliwości muszę
przyznać, że kilka razy uśmiechnęłam się, czytając trzecią część, kiedy uwidaczniała
się bariera językowa pomiędzy Bjørn’em
a resztą zespołu projektowego), ani nie zainteresowało. Oczywiście rozumiem, że ta
książka, jak i pewnie wiele innych autorki, jest satyrą na życie w PRL lat 60.,
ale nie lubię abstrakcyjnego humoru. Zdecydowanie wolę humor sytuacyjny lub
językowy. Wciąż ceniąc dorobek autorki, pozostanę jednak z dala od jej
powieści.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz