Przemoc domowa ukryta w czterech ścianach. Czasem ciągnie się jak cień za kobietami, które chyłkiem wychodzą z domu po zakupy, czasem przykuca obok zbyt cichych dzieci na podwórku. A czasami jest wciśnięta głęboko w kąt, żeby nic nie zaburzało obrazu idealnego życia, jakie mają widzieć wszyscy.
Lynne Bolsover nie żyje - jej mąż zostaje oskarżony o zabójstwo. Wcześniej znęcał się nad nią w domowym zaciszu. Jest dowód, jest motyw, sprawę można odłożyć na półkę. Ale agent Helen Shimpley coś nie daje spokoju. Wszystko jest zbyt proste, zbyt oczywiste. Wkrótce pojawia się nowy trop.
To jest początek. Choć właściwie mogłabym powiedzieć, że początek i środek, bo do połowy książki nic specjalnego się nie działo. Autorka kieruje podejrzenia czytelnika na niewłaściwe osoby, stwarza aurę tajemniczości, ale wszystko to jest tak grubymi nićmi szyte, że wiadomo iż za jakiś czas pojawi się ten oczekiwany wątek.
Nie jest to zła książka, taka zupełnie nic nie warta. Ale nie jest też porywająca, wciągająca czy zaskakująca. A taki przecież powinien być kryminał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz