Przeczytałam tę książkę chwilę temu i przyznam, że dzisiaj trudno mi jest przypomnieć sobie fabułę. Nic nie zapadło mi w pamięć poza tym, że wydanie jest niedopracowane (literówki, błędy stylistyczne), a pani, która zrobiła tłumaczenie (Ewa Polańska) albo nie przyłożyła się do swojej roboty, albo tłumaczyła wcześniej instrukcje obsługi i trudno jej przestawić się na literaturę. Odebrała tej książce tę odrobinę czaru, który włożyła w nią autorka.
Generalnie historia mdła i nudna. Jakieś sekrety z przeszłości, jakiś demoniczny uwodziciel, historie miłosne, budowanie nowej przyjaźni i związków.
Willa i Paxton są wnuczkami dwóch kobiet, które 75 lat wcześniej założyły Towarzyski Klub Kobiet z Walls of Water. Dziewczyny nigdy nie mogły się dogadać, mimo że ich babcie były przyjaciółkami. W przeszłości zdarzyło się jednak coś tajemniczego, co zważyło na losach przyszłych pokoleń.
Niestety tym razem historia mnie nie porwała, nie sprawiła, że powracam do niej myślami. Nawet nie odpoczęłam przy lekturze, mimo że jest to zdecydowanie lekka literatura. Wielka szkoda. Ale to nie koniec mojej przygody z Sarah Addison Allen. Kilka jej książek jeszcze na mnie czeka i mam nadzieję, że to będą perełki jak Magiczny ogród.
Ostatnio przeczytane
poniedziałek, 27 kwietnia 2015
piątek, 10 kwietnia 2015
Kraina zwana Tutaj - Cecelia Ahern
Często sięgam po moich ulubionych autorów. Szczególnie
chętnie, jeśli na półce czeka jeszcze kilka nieprzeczytanych książek. Z
przyjemnością powróciłam wiec do Cecelii Ahern, której Kraina zwana Tutaj swoje
już odleżała i nabrała mocy urzędowej.
Sandy Shortt ma obsesję na punkcie zagubionych rzeczy. Szuka
wytrwale wszystkich zawieruszonych przedmiotów, odkąd skończyła 10 lat. Chce
wiedzieć, gdzie przenoszą się pojedyncze skarpetki, zagubione klucze czy
zabawki. Kiedy Sandy dorasta, zakłada agencję zajmującą się odnajdywaniem
zaginionych osób – rozdzielonego rodzeństwa, biologicznych rodziców i tych,
którzy w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęli, a policja nigdy nie zdołała
ustalić ich miejsca pobytu. Sandy nawiązuje bliskie relacje z rodzinami, którzy
utracili swoich bliskich, ale zastanawia się również, co czują osoby, które się
zgubiły. Wkrótce sama ma się o tym przekonać. Sandy wie, że jedyną bardziej przygnębiającą
rzeczą od niemożności odnalezienia kogoś, jest bycie nieodnalezionym. Chce,
żeby ktoś ją odnalazł, tylko nie ma pewności, czy znajdzie się ktoś, kto będzie
jej szukał.
Jest coś niezwykłego w tej książce, coś co daje nadzieję,
ale jednocześnie trzyma w niepewności. Do końca nie wiadomo, jak potoczy się ta
historia. A jeśli jej się nie uda? A jeśli uda, co zapamięta?...
I w końcu dowiedziałam się, gdzie są wszystkie moje rzeczy,
które gubią się w pralce.
środa, 1 kwietnia 2015
Marcowe fiołki - Sarah Jio
Na ile przeszłość może mieć wpływ na późniejsze pokolenia?
Czy uda się odkryć rodzinną tajemnicę, mimo zmowy milczenia?
Po rozwodzie Emily wyjeżdża na wyspę Bainbridge, gdzie mieszka siostra jej dziadka, Bee. Dziewczyna chce odpocząć po trudnym
rozstaniu, odnaleźć spokój i zebrać myśli przed napisaniem swojej nowej
książki. Okazuje się jednak, że wyspa kryje tajemnicę jej rodziny, a kluczem do
jej rozwiązania jest pamiętnik Esther sprzed 60 lat. Kim była Esther i dlaczego
nikt nie chce o niej rozmawiać? W jaki sposób pamiętnik trafił w ręce Emily i
dlaczego opisane w nim wydarzenia przypominają jej własne życie?
I cóż? I właściwie nic. Autorka próbowała opowiedzieć złożoną historię rodzinną, z jej sekretami, ze skomplikowanymi powiązaniami między pokoleniami. Sęk w tym, że nie uwierzyłam w ani jedno słowo, które przeczytałam, w ani jedną emocję. W ogóle mam wrażenie, że pamiętnik z przeszłości, który w tajemniczych okolicznościach znajduje swoją nową właścicielkę i ma niebagatelny wpływ na jej życie i na podejmowane decyzje, jest pomysłem prostackim i słabym. Ale nawet to nie zraziło mnie tak bardzo, jak tytułowe "marcowe fiołki", które w niewyjaśniony sposób pojawiają się w miejscach, gdzie mają komuś pomóc, naprawić coś w jego życiu. Nie wiem, jaki był cel wprowadzania tej odrobiny magii do książki, która w całości o magię nawet się nie ociera.
I cóż? I właściwie nic. Autorka próbowała opowiedzieć złożoną historię rodzinną, z jej sekretami, ze skomplikowanymi powiązaniami między pokoleniami. Sęk w tym, że nie uwierzyłam w ani jedno słowo, które przeczytałam, w ani jedną emocję. W ogóle mam wrażenie, że pamiętnik z przeszłości, który w tajemniczych okolicznościach znajduje swoją nową właścicielkę i ma niebagatelny wpływ na jej życie i na podejmowane decyzje, jest pomysłem prostackim i słabym. Ale nawet to nie zraziło mnie tak bardzo, jak tytułowe "marcowe fiołki", które w niewyjaśniony sposób pojawiają się w miejscach, gdzie mają komuś pomóc, naprawić coś w jego życiu. Nie wiem, jaki był cel wprowadzania tej odrobiny magii do książki, która w całości o magię nawet się nie ociera.
Subskrybuj:
Posty (Atom)