Strzępy wspomnień, bez chronologii, bez wstępu i
zakończenia. W ten właśnie sposób poznajemy historię miłości i związku Alice i
Johna. I historię rodziny Alice, wszystkiego, co ją ukształtowało.
Alice Raikes wyrusza na spotkanie z siostrami do Szkocji, by
po chwili spędzonej z nimi, pospiesznie wrócić do Londynu. Kilka godzin później
Alice ulega wypadkowi (czyżby to była próba samobójstwa?) i zapada w śpiączkę. Jej
umysł błądzi w przeszłości, wraca do dzieciństwa, zagląda tam, gdzie schowały
się jej dawne smutki, rozpamiętuje swój związek z Johnem. Wspomina trudne
chwile, które ich umocniły i zagłębia się w ten szczęśliwy czas, który był im
dany.
Jednak to nie jest nudna historia miłosna ze szczęśliwym
zakończeniem ani wyciskacz łez opisujący dramatyczne rozstanie. To jest taka książka,
która buduje napięcie krótkimi fragmentami, kilkoma zdaniami wtrąconymi w
odpowiednim momencie. Nagle, bez zapowiedzi i bez rozwijania myśli. Pojawia się
jakieś wspomnienie, jakieś wydarzenie z przeszłości i urywa się, znika. Autorka
nie uległa pokusie, by rozwijać te myśli, by sugerować, co mogło zdarzyć się później.
Powiedziała tylko to, co powinno być powiedziane. Tylko tyle, ile potrzeba,
żebyśmy poznali Alice i zrozumieli, co działo się w jej głowie, byśmy spróbowali
ją zrozumieć. Ani jednego zbędnego słowa, ani jednej niepotrzebnej myśli.
Jestem zachwycona tym sposobem narracji. Czas spędzony z tą
książką był wyjątkowy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz