Problem nie leży ani w braku obiektywizmu, ani w tym, że autor
nie potrafi patrzeć na siebie z dystansu. Problem w tym, że ta autobiografia
jest składanką z luźnych myśli, zbyt szczegółowych opisów, detali. Biorąc do
ręki tę książkę i mając świadomość, że pisał ją sam Bocelli, miałam nadzieję na
piękną podróż we wspomnienia niewidzącego chłopca, który w muzyce odnalazł
drogę do swojego szczęścia. A po przeczytaniu książki, nie mam pojęcia, czy
młody Andrea chciał związać swoją przyszłość z muzyką, czy nie. Bo choć rodzice
szybko odkryli jego genialny słuch muzyczny, a on są uwielbiał operę, autor utrzymuje,
że robił wszystko, żeby nie związać swojej przyszłości ze śpiewem. A jednak, w
którymś momencie wziął udział w konkursie piosenki i wyjechał na festiwal do
San Remo. Wtedy niespodziewanie dla mnie okazało się, że zarówno on, jak i jego
ojciec, marzyli o karierze muzyka.
Chciałabym pominąć tutaj prosty język, zwracanie się do
czytelnika i brak spójności opowieści, jednak tak bardzo mi to przeszkadzało,
że muszę o tym wspomnieć.To mogła być świetna książka, bo życie takiego utalentowanego dziecka pochodzącego z prostej rodziny musiało być ciekawe. Jednak lepiej by było, gdyby Bocelli powierzył napisanie swojej biografii komuś, kto zwyczajnie potrafi słuchać i pisać.