Wiedziałam, że Klub porcelanowej filiżanki to nie będzie
literatura górnych lotów. Spodziewałam się kilku przyjaciółek, które spotykając
się z przy cotygodniowej herbacie, omawiają swoje życie – plotkują, martwią się
i wpierają. W ogólnym zarysie nie pomyliłam się. Problem jednak jest gdzieś
indziej.
Szkoda czasu na książkę, która jest płytka w warstwie
literackiej, a to tego pełna błędów językowych. Papierowe postaci, dziwne
problemy, żadnego zaskoczenia, uśmiechu czy wzruszeń, prostackie słownictwo.
Trzy dziewczyny spotykają się na targu staroci
zainteresowane tym samym zestawem porcelanowych filiżanek. Postanawiają
wspólnie dokonać zakupu i tak zaczyna się ich przyjaźń. Jedna przygotowuje się
do ślubu, druga jest po rozwodzie, a trzecia jest mężatką i matką dwóch
dziewczynek. Pojawiają się wątpliwości przedślubne, kłopoty z dziećmi, powrót
męża marnotrawnego, powrót matki marnotrawnej, niepełnosprawny brat,
roztrzepana koleżanka, epizod ekologiczny i nowa miłość zgodnie z zasadą kto
się czubi, ten się lubi.
Generalnie pomieszanie z poplątaniem i żadnego głównego
wątku. Nic nie trzyma się kupy, nie wynika z niczego i donikąd nie prowadzi. A
do tego wszystkiego koszmarne błędy językowe, aż mi się oczy przewracały i zęby
zgrzytały.
A żeby być sprawiedliwą, to dodam tylko, że okładka ładna,
choć oczywiście nie osłodzi to mojej oceny.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz