Czy wyobrażasz sobie napisać 300 stron o tym, jak
przejmujący jest mróz Alaski? 300 stron o zimnie wnikającym do kości, o lodzie
i bezkresnej tundrze, o krajobrazie bez kolorów. Napisać to w taki sposób, aby czuć
było chłód pod skórą i aby w głowie słyszeć
tylko ciszę.
Barwa ciszy nie jest typowym thrillerem o zagadkowej fabule.
Tutaj kwestia sensacyjna jest raczej poboczna i łatwa do przewidzenia. Niewiele
postaci i jeden wątek nie pozostawiają wątpliwości co do rozwiązania zagadki. Siłą
tej książki coś innego.
Yasmin i jej córka Ruby (tak, tak, to jest łącznik między tą
książką i poprzednią :-))
przybywają na Alaskę by spotkać się z Mattem. Mąż Yasmin jest dokumentalistą i fotografuje
przyrodę. Na miejscu dowiadują się, ze wioska, w której mieszkał spłonęła i że
nikt nie przeżył. Yasmin nie wierzy w śmierć męża i wyrusza na poszukiwania. We
dwie przemierzają pokrytą śniegiem Alaskę, mierząc się z chłodem, strachem,
niekończącą się ciemnością i ciszą – Yasmin odkrywa, że cisza odbiera
świadomość istnienia, poznaje świat, w którym jej córka jest od urodzenia.
Historia dzieje się niespiesznie, ale słowa, które opisują przyrodę
i klimat Alaski wchodzą pod skórę jak igiełki mrozu. W bezkresnej, pokrytej
lodem tundrze można się poczuć jedyną osobą na ziemi, pyłem w przestrzeni.
Trochę tak, jak mogłaby czuć się Ziemia w bezmiarze kosmosu. Mocne nawiązania
do ekologii, do ekspansji jaką człowiek przeprowadza na planecie. Wśród wielu
wątków proekologicznych zapadł mi w pamięć jeden szczególnie dobitny – wojny nigdy
się nie skończą. Teraz ludzie zabijają się o tereny bogate w ropę, zabijają się
nawzajem z chęci posiadania, bogacenia się, utrzymania lub zdobycia władzy. W
przyszłości będą się toczyły wojny o dostęp do pitnej wody. To smutne, wręcz
przerażające. I chyba nieuniknione.
Rosamund zaskoczyła mnie tą książką. Jestem poruszona siłą
jej słów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz