
Uwielbiam pióro Jojo Moyes. Uwielbiam jej humor, to że nazywa rzeczy po imieniu, używa prostych słów i tworzy doskonały klimat.
Trudno pisać o drugiej części książki, tak aby nie zdradzić tego, co najważniejsze w pierwszej (żeby nie psuć przyjemności poznawania tamtej historii tym, którzy chcieliby jeszcze przeczytać Zanim się pojawiłeś). Ale spróbuję.
Loiusa ulega wypadkowi – spada z dachu, co niesie ze sobą szereg konsekwencji. Przede wszystkim musi na jakiś czas wrócić do swojego hałaśliwego domu. Do zwariowanych rodziców, pociesznego dziadka i szczerej do bólu siostry. No i do wyrośniętego nieco siostrzeńca. W tym towarzystwie Lou próbuje dość do siebie i zacząć na nowo o sobie decydować. Wkrótce okaże się jednak, że musi zadbać nie tylko o siebie, ale również o zbuntowaną nastolatkę, która namiesza w jej życiu i za sprawą której życie kilku osób wywróci się do góry nogami.
Zakończenie nie jest przesłodzone, nie jest jednoznaczne. Jest takie jak lubię – dowcipne, zaczepne i niedopowiedziane.
To nie jest książka do płakania. Nie musi taka być. Ale jest ciepła, mądra i bardzo zabawna. A jednocześnie w piękny sposób nazywa rzeczy, o których wszyscy marzą (lub jeśli mają szczęście, już ich doświadczają) – być centrum czyjegoś wszechświata, być dla drugiej osoby tym, dla kogo ten ktoś chce żyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz