Pięcioletni Jack mieszka w piekle, tylko o tym nie wie. Jego
mama została uprowadzona i uwięziona jako nastolatka. Kiedy urodził się Jack
postanowiła go chronić za wszelką cenę, chciała stworzyć dla niego miejsce jak
najbardziej normalne w tych nienormalnych warunkach. Jack myśli, że pokój, w
którym mieszka z mamą jest naprawdę, a cała reszta jest tylko w telewizorze. Stary
Nick jest naprawdę, bo przynosi jedzenie, ale inni ludzie i inne dzieci nie
istnieją. Poza pokojem jest kosmos, bo pachnie inaczej, kiedy otwierają się
drzwi. Czy w kosmosie są inne takie pokoje?
Historia opowiedziana jest z perspektywy pięciolatka. Jack
opowiada swoimi słowami o tym, jak postrzega życie, świat i to wszystko, co go
spotyka. Mówi językiem pełnym neologizmów, eufemizmów i zbitek wyrazowych. Ten
wyobrażony przez autorkę język pięciolatka, który całe życie spędził w
zamknięciu, jest wielkim atutem książki, a jednocześnie największą jej wadą. Zrozumiałe
jest, że świat widziany przez dziecko i przez nie opisywany jest bardziej
emocjonalny i szczery, a jednocześnie ten infantylny, nierealny język potwornie
mnie zmęczył. Nazywanie rzeczy prostych wydumanymi określeniami (np. Żółta
buzia Pana Boga) było nieuzasadnione i denerwujące. Choć oczywiście zrozumiałe
jest dla mnie, że świat wyobraźni dziecka jest nieodgadniony.
Dużo bardziej od samej książki porusza mnie to, że takie
historie dzieją się naprawdę. Nie wiadomo przecież ile kobiet, dziewcząt
zostało uprowadzonych i było lub jest przetrzymywanych w zamknięciu. Wiemy
tylko o tych, których czas więzienia się skończył, którym udało się wyrwać z
niewoli. Rozumiem próbę ogarnięcia tej sytuacji umysłem i próbę opisania jak
najdokładniej emocji, które rodzą się w uprowadzonych, ale sądzę, że to jest
tak delikatna materia, że nikt, kto nie przeżył porwania i uwięzienia, nie jest
w stanie o tym opowiedzieć. Życzyłabym sobie, żeby żadna kobieta i żadne
dziecko nie miało takich doświadczeń.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz