Rika jest Niemką, Karol Polakiem – związek niemożliwy w
czasie II wojny światowej, który jednak się zdarzył. Po wojnie zamieszkują w
Szczecinie, po części niemieckim, po części polskim. U nich wszystko jest takie
niedookreślone. Zgubiona tożsamość Riki to jedyna cecha, która łączy ją z
Dagmarą. Dziecko z rozbitej rodziny, które tęskni za Gdańskiem, za swoją
biologiczną babcią. Dziecko wyrwane z miejsca, które zna i umieszczone w domu
obcych ludzi.
To nie jest łatwa powieść przede wszystkim ze względu na
sposób narracji – urywany, niespójny, z licznymi wtrąceniami. Szczegółowo
budowane drzewo genealogiczne, które ma pokazać koligacje rodzinne, jest
ciekawym dodatkiem. I tak naprawdę jedynie forma powieści zasługuje na uwagę.
Pokazuje bowiem, że prawdą nie jest to co się zdarzyło, ale to, co
zapamiętaliśmy. Dla każdego zatem prawda może być inna. Napisanie tego w inny
sposób niż z poziomu dziecka nie byłoby tak celne i dobitne.
Natomiast to co powinno być esencją powieści, czyli losy
bohaterów nie zaciekawiły mnie w ogóle. Informacje o ich przeszłości sączyły
się i mieszały. Poznałam fakty, ale nie wiem, co było przyczyną podejmowanych
decyzji. A lubię wiedzieć dlaczego coś się stało.