Andrew jest dziennikarzem New York Timesa i tropi najtrudniejsze
sprawy dotyczące np. masowego uprowadzania chińskich dzieci i oddawania ich do
płatnej adopcji zagranicznej. Ostatnim tematem, którym zajmuje się Andrew jest junta
wojskowa w Argentynie (1976-81) i działania Matek z placu Majowego, służące odnalezieniu
500 dzieci odebranych rodzicom i oddanym do adopcji rodzinom oficerów.
Dziennikarz nie ma pojęcia, czy jego śmierć ma związek z
tematami, którymi się zajmuje, z zawiścią o sukcesy zawodowe czy z urażoną dumą
zdradzonej żony. A może przypadkowo padł ofiarą seryjnego mordercy z parku.
To jest taka książka, jaką mógłby napisać Guillaume Musso. Dla niektórych będzie to
wystarczająca rekomendacja, a innych nie zachęci. Trochę romansu, trochę zagadki
kryminalnej, odrobina humoru (dialogi między Andrew a jego przyjacielem Simonem
rewelacyjne). Czytało się przyjemnie i z zaciekawieniem, choć wątek dotyczący
mordercy nieco przesadzony. Zbyt wiele osób wciągnięto na listę podejrzanych, każdego
wyposażając z motyw i podobne narzędzie, co spowodowało, że czułam, że to jest
mocno naciągane i autor próbuje odwrócić moją uwagę od innych postaci.
Poza tym, o ile kompletnie nie przeszkadza mi, że ktoś cofa
się w czasie, o tyle powracające sny, jakieś majaki na granicy jawy, koszmary
nękające bohatera, już mnie denerwują. Potrafię wejść w konwencję podróży w
czasie czy równoległej rzeczywistości, ale nie lubię czytać, o czym ktoś śnił.
W tej historii sny i koszmary odgrywają wprawdzie bardzo istotną rolę, ale o
tym przekonałam się dopiero na końcu historii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz