Od pierwszego zdania byłam zawiedziona. Na początku bowiem autor
prosi czytelników, żeby nie zdradzali przyjaciołom zakończenia książki. Nie
wiem czemu miałaby służyć taka prośba. Każdy poważny czytelnik, kiedy poleca
książkę innej osobie, wie, że nie należy mówić zbyt wiele, nie zdradzać fabuły,
punktów zwrotnych i nie mówić, to kto zabił. A ten niepoważny i tak nie
posłucha prośby autora. Wydaje mi się, że prośba o to, by zachować w dyskrecji
zakończenie miała za zadanie jedynie wzbudzić ciekawość czytelnika. Na mnie
natomiast działa jak płachta na byka. Sugerowanie, że zakończenie jest
niezwykłe i zaskakujące ujmuje inteligencji czytelnika, który sam potrafi przecież
ocenić czy opisane zdarzenia były dla niego niespodziewane.
Pięcioletnia Layla zaginęła w LA. Jej rodzice, nie mogąc
znieść straty, szukają własnej drogi na zapomnienie lub pamiętanie. Mark rezygnuje
z dotychczasowego dostatniego życia i mieszka na ulicy, chcąc cierpieć tak, jak
w jego mienianiu cierpi Layla. Natomiast Nicole rzuca się w wir pracy, chcąc
przeboleć stratę córki i żyć dalej. Pięć lat później Layla pojawia się w tym
samym miejscu, w którym zniknęła. Mark jedzie po córkę, by później, w czasie
lotu powrotnego przeżyć najbardziej surrealistyczne doświadczenie swojego życia.
Co więcej w samolocie spotyka dwie kobiety, które stanowią klucz do rozwiązania
zagadki, co się działo z jego córką przez ostatnie lata.
Pomysł na fabułę świetny, powiązania między bohaterami
klarowne, choć do pewnego momentu celowo skrywane. A co do zakończenia, no cóż,
nie zdradzę oczywiście. Powiem tylko, że mnie ani nie zachwyciło, ani nie
zaskoczyło specjalnie.