Guillaume lubi bawić się czasem. Ja też lubię takie historie
– z pogranicza magii, trochę zagadkowe, trochę tajemnicze. Ale żeby wszystko
zagrało, każdy szczegół musi być dopięty na ostatni guzik. Bo nie można tak
sobie bezrefleksyjnie zmieniać biegu wydarzeń, nie licząc się z konsekwencjami.
A w Jutro autor zdecydowanie się nie liczył.
Historia klasyczna (o ile można tak powiedzieć o irracjonalnej
możliwości kontaktu z kimś z przeszłości) – Matthew pogrążony jest w żałobie i
depresji, odkąd niemal rok wcześniej stracił w wypadku ukochaną żonę. Matt
kupuje używany laptop i zdumiony odkrywa, że poprzez ten sprzęt może
porozumiewać się z jego poprzednią właścicielką Emmą, mimo że ona żyje w 2010
roku, kiedy on w 2011. Matthew wpada na genialny pomysł, że Emma może ocalić
jego żonę…
Książka na początku mocno przegadana, potem coraz bardziej
zagmatwana. Nie dlatego, że nie można połapać się w zawiłościach czasu i
zdarzeń, ale dlatego, że autor wymyślił skomplikowaną intrygę, tajemnice
rodzinne, miłosne, a rozwiązanie zagadki
pozostawił w rękach młodej kobiety i 16-letniego chłopaka. A na wszystko dał im
tylko 6 dni. Nic jednak nie przeszkadzało mi tak bardzo, jak tworzenie
równoległych światów – jednego, który toczył się zgodnie z pierwotnym zapisem
zdarzeń, drugiego, w którym Emma miała wpływ na bieg przyszłych wydarzeń.
Czytałam kilka książek, w których bohaterowie podróżowali w
czasie, widziałam kilka filmów, gdzie kontakt z inną osobą z
przeszłości/przyszłości był możliwy. Dla Musso to też nie pierwszy raz, kiedy
mierzy się z czasem. Ale moim zdaniem tym razem nie udźwignął tematu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz