Słabo to wszystko wypadło. O ile pierwsza część, czyli
Prawie w domu dosyć mnie zaciekawiła, to tym razem miałam wrażenie, że
pomyliłam gatunki. Wyszło z tego takie zwykłe romansidło z jakąś „tajemnicą” w
tle. Skomplikowana historia nazistowskiego wina, przedziwne postaci, nierealne
zbiegi okoliczności, totalna nonszalancja Jordan, która przecież była agentem
wywiadu, więc ograniczone zaufanie powinna mieć we krwi. Rozczarowała mnie ta
bohaterka – podejmowała irracjonalne decyzje, dawała się prowadzić za rączkę,
jak przedszkolak i pozwalała wymknąć się tej, którą ścigała. O ile poprzednio
Jordan wzbudziła moją sympatię, tak tym razem tylko mnie denerwowała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz