Kiedy coś mnie poruszy, zaskoczy lub zainteresuje w fabule, zawsze potem przekopuję Internet, żeby dowiedzieć się skąd autor brał inspirację do napisania książki z tym wątkiem.
Tym razem zetknęłam się z niezbyt popularną informacją o Amerykańskich obozach internowania dla Japończyków. Niewiele o tym napisano, to nie jest narodowa duma Amerykanów. W 1941, po ataku na Pearl Harbor, kiedy Japonia zaczęła stanowić realne zagrożenie dla USA rząd Stanów Zjednoczonych wysłał wszystkich obywateli japońskiego pochodzenia (z domieszką japońskiej krwi w 1/16!) z zachodniego wybrzeża do obozów internowania, tutaj do Manzanaru. Wysłano tam starców, dzieci, bez znaczenia. Uznano, że mogą oni stanowić zagrożenie dla kraju.
Manzanzar to nie był obóz koncentracyjny, co nie znaczy, że warunki życia w nim były godne, a ludzie wolni. Mimo tego, że mówiono im, że obóz powstał, aby ich chronić, to zadawano sobie pytania - po co w takim razie wieżyczki strażnicze i skierowana w ich stronę broń?, czemu drut kolczasty wywinięty jest do wewnątrz?
Obóz internowania to jedyny interesujący wątek w tej książce. Satomi jest półkrwi Japonką. Jej ojciec, Amerykanin, zginął w Pearl Harbor, a ona razem z matką zostały zmuszone do wyjazdu, ich dom i ziemia zostały zaanektowane przez rząd. Satomi nigdy nie czuła się w pełni Amerykanką, ani nie czuła się Japonką. Rozdarta między dwiema kulturami, nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Paradoksalnie właśnie w obozie znajduje drogę dla swojej przyszłości.
Czyli generalnie nuda, z nieudolną próbą grania na emocjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz