Książka jak obraz. Niewielu jest pisarzy, o których mogę
powiedzieć, że piszą, jakby malowali obrazy.
Czarne nenufary są obrazem. To kryminał w impresjonistycznej
scenerii. Jeśli w trakcie czytania musisz wyszukać w sieci miasteczko Moneta -
Giverny (bo nigdy tam nie byłeś), jeśli musisz zobaczyć obrazy, o których
czytasz (Monet, Renoir, Rousseau i koniecznie, koniecznie Pocałunek Steinlen’a),
to znaczy, że słowo przemawia do ciebie jak obraz.
Giverny to piękna, kolorowa i malownicza miejscowość. Tam Claude Monet
spędził ponad 40 lat swojego życia i tam założył ogród, który uwiecznił na
setkach obrazów. W tym pięknym miejscu toczy się historia okrutnego morderstwa.
Kiedy nad rzeką zostaje znaleziony miejscowy pasjonat sztuki Jérome Morval, inspektor
Laurenç Sérénac szuka sprawcy, sprawdzając trzy hipotezy – obrazy Moneta, kochanki
ofiary i wątek jedenastoletniego dziecka. Która z tych dróg okaże się właściwa?
Najważniejsze są trzy kobiety, wokół których toczy się opowieść – Fanette,
dziewczynka która pięknie maluje, Stéphanie, śliczna nauczycielka ze szkoły w
Giverny i staruszka, czarownica, mieszkająca w młynie.
Autor fantastycznie wodzi za nos czytelnika. Pokazuje to, co chce
pokazać, żebyś szedł za nim, jak po sznurku. A na koniec i tak będziesz przecierał
oczy ze zdumienia i wertował kartki, by zobaczyć, co przegapiłeś.
Fantastyczna, niezwykła, genialna i piękna, poprzez swoją malowniczą
naturę.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz