Jedna z moich licealnych koleżanek, zabierając się za jakąkolwiek książkę, zawsze zaczynała od ostatniego zdania. Ja nie zaglądam na ostatnie strony, ani środkowe. I nie czytam okładek. I tak się złożyło, że po przeczytaniu tego nieszczęsnego "rozlewiska", po którym narzekałam na beznadziejne przepisy w tekście, sięgnęłam po książkę, w której ten zabieg też jest stosowany. Ale z jaką inną mocą, z jaką wartością...
Charlotte jest mistrzem cukiernikiem, oddana swojej pracy, pasji, genialna w swoim fachu. Jednak kiedy rodzi córeczkę chorą na OI osteogenesis imperfecta, czyli wrodzoną łamliwość kości, musi zrezygnować z pracy i w pełni poświęca się opiece nad Willow. Zmagając się z trudnościami finansowymi i cierpieniem córki, Charlotte próbuje zapewnić jej dobrą przyszłość. Środkiem do tego celu jest odszkodowanie za błąd w sztuce lekarskiej - opiekujący się nią lekarz nie poinformował jej wystarczająco wcześnie, że dziecko jest chore. Problem polega na tym, że tym lekarzem jest przyjaciółka Charlotte.
Miliony uczuć, wątpliwości, emocji, reakcji. Rewelacyjne zarysowane charaktery, perfekcyjnie opisani bohaterowie, ich obawy, słabości, uczucia. Cudownie splątana nić ludzkich powiązań, wspomnień i decyzji. A w to wszystko wplecione przepisy na ciasta, ciasteczka i desery. A każdy z nich z głębokim uzasadnieniem, każdy umiejscowiony tak, że wnosi wartość do samej historii małej Willow i jej rodziny.
Przez 600 stron byłam twarda. Nie uroniłam ani jednej łzy, chociaż było blisko. Ale na końcu nie dałam rady, pękłam - jak kość Willow - roztrzaskałam się na kawałki. Te uczucia, które gromadziły się we mnie, w końcu wzięły górę, bo nawet ostatni książkowy przepis miał taki ładunek emocjonalny, że nic już nie mogło mnie powstrzymać przed wylaniem potoku łez.
Jodi nie zawiodła.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz