Noce w Rodanthe Nicholasa Sparksa to zwyczajny harlequin w okropnym tłumaczeniu Elżbiety Zychowicz (to będzie od teraz moje kolejne kryterium przy wyborze książek - nigdy nie wezmę nic, co przetłumaczyła ta pani). Czytając, miałam wrażenie, że cofnęłam się w czasie o 20 lat i znowu mam w rękach tanie romansidło, gdzie wątki poboczne właściwie nie istnieją, a cała akcja rozgrywa się pomiędzy panem ...i panią, którzy spoglądają sobie w oczy, ocierają się o siebie i piją sobie z dzióbków. A do tego mają być ze sobą szczęśliwi po wsze czasy. Bleee. Słodko do wyrzygania.
W skrócie - Adrienne, zdruzgotana po rozwodzie kobieta, jedzie do Gospody swojej przyjaciółki, by tam pod nieobecność tejże, zająć się jedynym gościem, który odwiedza okolicę. Paul jest lekarzem po rozwodzie - a jakże. No i para gołąbeczków zakochuje się w sobie.
Jest jeszcze wstęp, wprowadzający w tę poruszającą historię i puenta, dość spodziewana.
Takie książki już nie dla mnie. Może kiedyś zainteresują moje nastoletnie córki. A może nie.
W skrócie - Adrienne, zdruzgotana po rozwodzie kobieta, jedzie do Gospody swojej przyjaciółki, by tam pod nieobecność tejże, zająć się jedynym gościem, który odwiedza okolicę. Paul jest lekarzem po rozwodzie - a jakże. No i para gołąbeczków zakochuje się w sobie.
Jest jeszcze wstęp, wprowadzający w tę poruszającą historię i puenta, dość spodziewana.
Takie książki już nie dla mnie. Może kiedyś zainteresują moje nastoletnie córki. A może nie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz